Olimpiada Szachowa w Batumi zakończona. Jednak newsom i ocenom zmagań jeszcze długo nie będzie końca! Kto zdecydował o końcowych wynikach? Kto nie poradził sobie z presją? Pokaże to nasze zestawienie Hop-Bęc!
HOP
Polska z medalem… z kartofla
W poprzedniej edycji rankingu – po pierwszej części Olimpiady – przewidywałem, że wygrana nad Ukrainą będzie dowodem na medalowe możliwości naszej kadry panów. I w pewnym sensie była to prawda – jak obrazowo przedstawili to Czesi, Polacy zakończyli turniej z „bramborovym” medalem (ziemniaczanym). Mimo to próżno szukać w sieci artykułów lub wpisów równających naszą ekipę z ziemią za niewykorzystaną szansę. I słusznie – trzeba ich chwalić za doskonały występ! Jedynym, który może czuć lekki niedosyt jest Jan-Krzysztof Duda, który skończył na niewielkim minusie, ale doświadczenie jakie zebrał walcząc z tyloma zawodnikami z Top 10 na świecie jest nie do przecenienia. Radek zaprezentował się bardzo solidnie – 5 partii z zawodnikami 2700+ i tylko jedna przegrana nie może być ocenione inaczej. Kacper, po kilku trudnych miesiącach i spadku w pobliże 2600, brązowym medalem na 3. szachownicy pokazał na co go stać – wysoką formę zasygnalizował już na Ekstralidze tydzień przed wyjazdem do Gruzji. Mimo to uważam, że najlepszym Polakiem na tej Olimpiadzie był Jacek – wygrana z Kramnikiem jest tylko jednym z dowodów jego znakomitej dyspozycji. Co więcej, w ostatniej rundzie walczył jako ostatni z nas o wygraną dającą nam złoty medal. Trochę dziwi, że zagrał najmniej rund ze wszystkich – nie umniejszając roli Kamila, który na początku okazał się prawdziwym „kosiarzem”, a potem znakomicie wytrzymywał napór takich rywali jak Korobov i Hovhannisyan. Widać też było, że podczas całej Olimpiady ekipa stanowiła zgrany kolektyw. Poza tym, średnia wieku całej ekipy to niecałe 26 lat! Nasza męska kadra może na dobrych kilkanaście lat zagościć w niewiele zmienionym składzie w ścisłej światowej czołówce.
Chiny podwójnie zwycięskie po raz pierwszy
Nie licząc Rosji, najdłuższa dominacja w historii olimpijskich startów jest dziełem żeńskiej reprezentacji Chin: wygrywała ona turnieje w latach 1998-2004. Potem po dłuższej przerwie udało jej się zwyciężyć przed dwoma laty w Baku. Natomiast mężczyźni z Państwa Środka wygrali tylko raz: cztery lata temu w Tromsø. I chociaż w obliczu ogromnych problemów Rosji, szczególnie w grupie pań Chiny były głównym faworytem, w obu grupach dopisało im duże szczęście. Kadra mężczyzn zaczęła dość pewnie, nawet pomimo wpadek w pojedynczych partiach. Zimnym prysznicem był mecz z Czechami, gładko przegrany 1-3. Od tego momentu Chińczycy wzięli się do pracy szczególnie, jeśli chodzi o strategię w poszczególnych starciach: w drugiej części Olimpiady nie przegrali ani jednej partii! Aczkolwiek niewiele brakło do spektakularnej klęski: cztery remisy z USA ani przez moment nie były zagrożone, ale zawodnicy z Chin powinni być wdzięczni Hindusom za remis z Polską. Złoto udało się osiągnąć pomimo co najwyżej solidnej postawy drużyny jako całości, a Wei Yi przeszedł jakby obok turnieju. Losy chińskiej kadry kobiet były nieco inne: cały turniej znajdowały się na czele, ale były bliskie strasznego potknięcia na ostatniej prostej: niemal cały mecz przeciw Rosji było pewne, że rywalki wygrają 3-1, co dałoby złoto walecznej Ukrainie. Jednak w sobie tylko znany sposób kompletnie wygranej pozycji nie wygrała Olga Girya, natomiast w starciu mistrzyń świata – byłej i obecnej – Alexandra Kosteniuk nie zdołała oprzeć się naporowi Ju Wenjun. Trzeba przyznać, że ta ostatnia była prawdziwą liderką: w krytycznym momencie wzięła ciężar walki na siebie. Ciekawym zjawiskiem w kobiecej drużynie Chin był fakt, że wszystkie ich przegrane zanotowała Shen Yang. I chociaż do dyspozycji była wartościowa zmienniczka, na decydujący mecz wystawiono zawodzącą Yang, co omal nie kosztowało ich złota. A warto zauważyć, że w Batumi nie zagrały ani Hou Yifan, ani Tan Zhongyi…
Europa w grupie Open trzyma się mocno!
Przez wiele dekad państwa spoza Europy, z nielicznymi wyjątkami były skazane na porażkę w rywalizacji drużynowej z większością ekip ze Starego Kontynentu. Wraz z nowym tysiącleciem trend zaczął się odwracać, a zdaniem niektórych Europa już wkrótce będzie w odwrocie – starzejące się społeczeństwa, nowe rozrywki dla młodzieży, spadający przyrost naturalny, łatwiejszy dostęp do profesjonalnych treningów w krajach Trzeciego Świata – to tylko niektóre z czynników przemawiających za zmniejszeniem się roli Europy w szachowym świecie. Jednak szczególnie zmagania grupy Open pokazały, że te szacunki są co najmniej przedwczesne. Postawa większości europejskich liderów okazała się zgodna z oczekiwaniami: Rosji, Francji, Anglii, Ukrainy. Jednak mało kto spodziewał się heroicznej walki Polaków o złoto do samego końca. Poza tym, w pierwszej 15. aż dziewięć miejsc zajęły państwa europejskie, także niespodziewane w tym rejonie tabeli: Austria i Szwecja. Nie można zapominać, że poniżej oczekiwań spisały się inne groźne reprezentacje: Węgry, Białoruś, Chorwacja czy zwłaszcza Holandia. Daje to duże szanse na dalsze sukcesy państw europejskich na kolejnych Olimpiadach – choć z pewnością są one nieco mniejsze w grupie kobiet.
BĘC
Nie znęcać się nad Polkami… ale co właściwie się stało?
To pytanie zadaje sobie niemal każdy, kto uważnie śledził zmagania w Batumi. Co dało naszym paniom te kluczowe punkty, które umożliwiły skuteczną walkę o podium w Baku, w teraz tego zabrakło? Właściwie jedyną zawodniczką, która obie te Olimpiady zagrała na porównywalnym poziomie, jest Karina. Jedynym szczegółem, który powoduje że gruziński turniej był dla niej gorszy, jest (niestety, zasłużona) porażka w meczu z Austrią. Trzeba Karinę pochwalić za 6 (!) kolejnych zwycięstw w drugiej fazie Olimpiady – w dużej mierze to trzymało naszą żeńską kadrę na powierzchni, choć nie w walce o medal. Z pewnością dużo lepiej niż poprzednim razem spisała się Monika – remis z Koneru i wyciśnięty w trudnej końcówce punkt z Exler z pewnością dodały jej wiary we własną dyspozycję w Batumi. Co prawda przegrała z niebezpieczną Mongołką, ale zrehabilitowała się w ostatniej rundzie, pokonując solidną Vegę Gutierrez. Niestety, lista pozytywów w naszej kadrze pań tutaj się kończy. Jola wypadła gorzej niż dwa lata temu nie tylko procentowo, ale i pod względem rywalek; tym razem przegrała wszystkie (!) partie z przeciwniczkami 2300+, natomiast w Baku pokonała m.in. Ju Wenjun. Po spektakularnym występie Klaudii przed dwoma laty, tym razem jej gra była nie do poznania: przewidywalna, bez charakterystycznego błysku. Zdołała pokonać tylko jedną rywalkę z rankingiem 2000+. Do debiutującej Ani można mieć stosunkowo niewielkie pretensje; pierwsza faza zmagań była dla niej nierówna, natomiast po dniu wolnym zatrudniono ją tylko raz, co nieco dziwi w obliczu słabej formy dwóch kadrowiczek. Wszystko to złożyło się na – w sumie rozczarowujące – 16. miejsce. Porównując dwie Olimpiady: w Baku i Batumi, powiedziałbym że jeszcze dość długo kibice naszej reprezentacji kobiet będą skazani na meczowe i turniejowe thrillery – nie zawsze z happy endem.
Gospodarze na czwórę na szynach
Reprezentacje Gruzji są zaliczane do światowej czołówki od bardzo dawna – do ścisłej w przypadku kobiet, szerszej gdy mowa o mężczyznach. Jako że w domu nawet ściany czasem pomagają, zrozumiałe że od gospodarzy wymaga się więcej. Jednak te oczekiwania zostały zawiedzione. Występ męskiej kadry jest podwójnym rozczarowaniem – pierwsza ekipa Gruzji skończyła na 28. miejscu, do czego przyczynili się głównie liderzy. Baadur Jobava, często miło zaskakujący w turniejach indywidualnych, okazał się mocno niesolidny na 1. deskę, ponosząc aż trzy porażki. Punktowo dużo lepiej spisał się „ściągnięty” z zawieszonej Bułgarii Ivan Cheparinov, ale grał tylko z jednym rywalem o rankingu 2600+. Co do kobiet, może wydać się dziwne nazwanie brązowego medalu zawodem, ale po pierwsze: z pewnością na własnej ziemi Gruzinki bardzo chciały powtórzyć złoto z Drezna sprzed 10 lat; po drugie, przez większość turnieju nie były zbyt widoczne. Sprzyjające wyniki w ostatniej rundzie sprawiły, że Gruzinki zdystansowały Ormianki, Amerykanki, Azerki i Rosjanki bez konieczności oglądania się za siebie. Mimo wszystko, medal był zasłużony przede wszystkim dla Nany Dzagnidze, która bardzo pewnie przeszła turniej bez porażki. Na pewno więcej spodziewano się po Nino Batsiashvili.
Nie przegrywać – czy na pewno o to chodzi?
W końcowej tabeli grupy Open w oczy rzuca się wynik reprezentacji Niemiec. Ta drużyna w zasadzie od początków olimpijskich zmagań jest zaliczana do szerokiej czołówki, chociaż po wojnie nigdy nie była wśród ścisłych faworytów. Od zjednoczenia Niemiec na podium wspięli się tylko w Stambule w 2000 roku, gdzie byli drudzy. Ich siłą jest bardzo wyrównany skład, ale nie sądzę, że celem tego zestawienia było remisowanie kolejnych spotkań. Niemcy okazali się jedyną niepokonaną męską ekipą, ale mimo to uplasowali się dopiero na 13. pozycji, co było skutkiem aż sześciu meczów zakończonych wynikiem 2-2. Co prawda większość rund grali oni z silnymi drużynami, ale, po pierwsze: trzy ze wspomnianych nierozstrzygniętych meczów skończyły się czterema remisami, po drugie: od trzeciej rundy cała drużyna odniosła zaledwie 6 zwycięstw indywidualnych. Co więcej, 4 z nich były dziełem Daniela Fridmana, jedynego gracza wyłamującego się z tego schematu. Ekipa zanotowała przy tym tylko trzy porażki, co na tej Olimpiadzie było wynikiem rekordowym. Solidna postawa w turnieju drużynowym jest wielce pożądana, ale warto zapytać: czy w tak jaskrawej formie może prowadzić do spektakularnych sukcesów? Może warto zastanowić się nad zmianą w punktacji za zwycięstwo? W wielu silnych ligach obowiązuje system 3-1-0, co z pewnością sprzyja emocjom w ostatnich rundach.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis