W poprzednich częściach tego cyklu przedstawiłem różne smaczki symultany z Garrim Kasparowem, rozegranej w Warszawie 30 czerwca 1991 r. Czas na część finałową i najbardziej pikantną. Tym razem będzie mowa o furii byłego mistrza świata, widzianej z odległości półtora metra. Na zakończenie tej historii – zaskakujący epilog.
Nie jest wielką tajemnicą, że Garri Kasparow, niezależnie od licznych zalet i osobistego uroku, zdolny jest do zachowań – ujmując rzecz delikatnie – kontrowersyjnych. Rozmaite wyskoki znaczyły jego karierę od początku aż do samego końca; pisząc te słowa, z żalem zakładam, że historia 13. mistrza świata jako czynnego szachisty jest zakończona.
Rosyjski temperament
Zacznijmy od kilku dykteryjek, które znane są z szachowej literatury i publicystyki. Pierwsza z nich dotyczy 17-letniego Kasparowa i jego występu w ekipie Związku Radzieckiego na Olimpiadzie na Malcie w 1980 r. W jednej z partii młody arcymistrz, całkiem dla siebie nieoczekiwanie, przegrał debiutowe starcie z Bułgarem Krumem Georgiewem (Rosjanin grał czarnymi obronę sycylijską, wariant Najdorfa). W efekcie powstała taka oto pozycja:
Krum Georgijew – Garri Kasparow, Malta 1980
Kasparow nie mógł się pogodzić z niekorzystnym rozwojem wypadków i dlatego, po oczywistym 21.Gxe7, zaczął się upierać, że przeciwnik wcześniej dotknął pionka „d6” i dlatego ma obowiązek zagrać 21.Wxd6??. Podstawą tego żądania była znana zasada „dotknięta posunięta albo zabita”.
Zważywszy na różnicę między obiema kontynuacjami, absurdalność konceptu Rosjanina była wręcz szokująca. Wykonując swoje posunięcie, Georgiew odbijał figurę, a ruch, którego domagał się Kasparow, nie tylko niczego nie odbijał, ale – dodatkowo – był ordynarną podstawką, bo wieża Bułgara znalazłaby się pod biciem czarnego gońca z e7. Trudno serio przypuszczać, że silny zawodnik, wówczas mistrz międzynarodowy, późniejszy arcymistrz, w ogóle mógł pomyśleć o takim ruchu jak 21.Wxd6, nie mówiąc nawet o wyciągnięciu ręki po pionka „d6”. Niemniej jednak doszło na tym tle do burzliwej awantury, trwającej ponad pół godziny. Wzięło w niej udział czterech świadków, trzech sędziów i kilka dalszych osób, które stopniowo włączały się do rozstrzygania sporu.
Całe zdarzenie opisał arcymistrz Tony Miles w felietonie „Rosyjski temperament”: „Traf chciał, że grałem przy sąsiednim stole. Po 10 czy 15 minutach nieudanych prób utrzymania koncentracji poprosiłem sędziego, by przeniesiono tę chryję [ang. melée] do pokoju analiz lub pozwolono mi na zatrzymanie zegara (…). Z lekką niechęcią zgodzono się na to drugie. (…) Ostatecznie uznano, że Georgiew może zagrać 21.Gxe7, a niezadowolony Kasparow kontynuował grę, która zakończyła się jego porażką.”
Obsługa zegara na najwyższym poziomie
Jeśli idzie o wynik sportowy, zupełnie inaczej zakończył się incydent wywołany przez Kasparowa 8 lat później na Olimpiadzie w Salonikach. W meczu ZSRR – USA trzynasty mistrz świata grał na pierwszej szachownicy z arcymistrzem Yasserem Seirawanem, ówczesnym liderem szachów amerykańskich. W pewnym momencie coś go wytrąciło z równowagi – prawdopodobnie dobra gra przeciwnika – więc po wykonaniu 26. posunięcia uderzył w zegar zamkniętą pięścią. Zrobił to z taką siłą, że zatrząsł się stolik i wszystkie figury pospadały z szachownicy; co więcej, niektóre figury pospadały też z szachownicy sąsiedniej, gdzie Anatolij Karpow (ZSRR) grał z Borisem Gulko (USA).
G. Kasparow – Y. Seirawan, Saloniki 1988
Jak wspomina Seirawan, numer z zegarem doprowadził do tego, że koncentracja zawodników obu drużyn została rozstrojona, przy czym największym poszkodowanym był on sam: na dystansie kilku dalszych posunięć zepsuł równą pozycję i przegrał bez walki, co przesądziło o minimalnej porażce Amerykanów (1,5-2,5).
W ankiecie magazynu Kingpin Yasser Seirawan uznał tę partię za najboleśniejszą porażkę w swojej karierze. Trzeba przy tym zauważyć, że zawodnik ten zawsze uchodził za wzór szachowego gentlemana, który demonstruje nieskazitelne maniery, niezależnie od okoliczności. Tymczasem, pisząc o wyskoku Kasparowa, zamieścił taką oto deklarację: „Do końca życia będę miał do siebie żal, że nie walnąłem go w szczękę. (…) Dostałbym szlaban od FIDE, ale koledzy nosiliby mnie na rękach.”
Nagroda za piękność jako największa zniewaga
Skłonność do okazjonalnych ekstrawagancji nie opuszczała Kasparowa także w latach późniejszych. Znanym przykładem jest napad wściekłości na ceremonii zakończenia turnieju w Linares z 2003 r. Wielki gracz nie był już mistrzem świata, ale cały czas zajmował najwyższą pozycję na światowej liście rankingowej, co – nawiasem pisząc – nie uległo zmianie do zakończenia przezeń kariery w 2005 r. Niezależnie od tego, turniej w Linares przyniósł mu rozczarowanie: skromny wynik 6,5 punktu z 12 partii dał mu zaledwie 3-4 miejsce na siedmiu startujących (grano 2 koła systemem każdy z każdym).
Dodatkowo, Kasparow musiał przełknąć gorzką pigułkę w postaci porażki z 15-letnim Tejmurem Radżabowem, który debiutował w zawodach o tak wysokiej randze (turniej w hiszpańskim Linares nazywany był szachowym Wimbledonem). Młody Azer wykazał się w tej partii odwagą i pomysłowością, ale główną przyczyną jego zwycięstwa był gruby błąd Kasparowa, po którym ten ostatni został bez figury.
Być może nie byłoby żadnej afery, gdyby nie fakt, że właśnie pojedynek Kasparow-Radżabow został oficjalnie uznany za najpiękniejszą partię turnieju – zadecydowali o tym dziennikarze, zgromadzeni ostatniego dnia na sali gry. Ich wybór rozsierdził Kasparowa do ostatnich granic. Po ogłoszeniu werdyktu, b. mistrz świata wdarł się na scenę, porwał mikrofon i uraczył publikę taką oto przemową: „Jak mogliście dać nagrodę za piękność za partię, którą przegrałem z powodu głupiego błędu? Wybraliście ją wyłącznie dlatego, że to jedyna partia, którą przegrałem; uważam, że to publiczna zniewaga i upokorzenie.”
Następnie podszedł do grupki dziennikarzy, a więc osób odpowiedzialnych za „publiczną zniewagę” i wypytywał ich, na jaką partię głosowali. Po krótkim śledztwie podsumował nagrodę za piękność następująco: „To największa zniewaga, jaka mnie kiedykolwiek spotkała! To zniewaga dla mnie i dla szachów. Uważacie siebie za dziennikarzy? Jeżeli myślicie, że to była najpiękniejsza partia Linares, to niszczycie szachy swoimi relacjami i artykułami. W tej partii Radżabow miał kompletnie przegraną pozycję”. Po wylaniu z siebie wszystkich pretensji, b. mistrz świata demonstracyjnie opuścił salę razem z towarzyszącą mu mamą i sekundantem. Cały opis tego zdarzenia wraz z cytatami podaję za artykułem zamieszczonym na gorąco w serwisie chessbase.com.
Atak Panowa z Magdaleną Kludacz
Kiedy przystępowałem do symultany z 13. mistrzem świata, wiedziałem że to wspaniały reżyser walki na 64 polach. O tym, że potrafi sprokurować dobrą akcję obok albo poza szachownicą – nie miałem zielonego pojęcia. Niewiedza miała wkrótce ustąpić…
Jeżeli rzucicie okiem na pamiątkowe zdjęcie, zamieszczone na szczycie tego artykułu, zobaczycie autora tych wspomnień naprzeciwko mistrza świata, a po mojej lewej (od strony oglądającego: po prawej) – Magdalenę Kludacz, mistrzynię Polski do lat 15 z 1990 r. (dziś: mistrzyni międzynarodowa Magdalena Kludacz-Alessandri, wielokrotna finalistka mistrzostw Polski seniorek). Właśnie partia Magdy najmocniej zapadła mi w pamięć poza – rzecz jasna – moją własną.
Zdolna juniorka zagrała obronę Caro-Kann, a mistrz świata – grający białymi – odpowiedział atakiem Panowa, prowadzącym do powstania tzw. izolowanego pionka na „d4” (pionek izolowany to taki, który nie ma kolegi-pionka na sąsiednich liniach, więc może być broniony tylko figurami). Jest regułą, że za taką słabość białe otrzymują rekompensatę w postaci aktywnych figur i szans na przejęcie inicjatywy. W tym jednak przypadku dostały coś więcej. Na skutek debiutowych niedokładności Magdy, mistrz świata dostał groźny atak.
Łatwa partia z małym „ale”
Kiedy zacząłem się przyglądać tej rozgrywce, szanse czarnych wyglądały kiepawo: król zatrzymany na „e8” bez możliwości zroszowania, związany z tym brak komunikacji między wieżami, a na dokładkę gwałtowne natarcie mistrza kombinacji. Partia nie potrwa długo – pomyślałem. – Całe szczęście, że u mnie jest lepiej…
A tymczasem… Dla tego fragmentu rozgrywki kluczowe było słowo „ale”: wykonywano kolejne posunięcia, ale finału partii ciągle nie było widać. Pozycja Magdy trzymała się na włosku, ale ten włosek był mocny jak stalowa lina. Mistrz świata wysyłał kolejne figury do szturmu, ale zamiast znaleźć kończące uderzenie, pakował się w kolejne wymiany, ułatwiające przeciwniczce obronę. W pewnym momencie przeoczył jakąś taktyczną subtelność i okazało się, że z ataku nic nie wyjdzie, bo pozycja zanadto się uprości…
W tym momencie Garri Kasparow nie wytrzymał i wpadł w furię, o której mowa w tytule tego cyklu. Najpierw opiszę to zdarzenie tak, jak je zapamiętałem. Mistrz świata stanął przed stolikiem Magdy i zaczął wykrzykiwać: „Kto podpowiada!? Kto podpowiada!?” (krzyczał po rosyjsku, więc w oryginale było: „Kto padskazywajet!? Kto padskazywajet!?”). Popatrzyłem na Magdę i co widzę? Oczy wbite w szachownicę, dziewczyna boi się podnieść głowę, by nie napotkać wzroku wściekłego mistrza! Sam też schowałem głowę w piasek i było mi głupio. Wiedziałem, że nikt Magdzie nie podpowiada, a jedynym powodem trudności Kasparowa było to, że się dobrze broniła – całkowicie samodzielnie.
Zresztą: pomysł, że ktoś miałby podpowiadać polskiej kadrowiczce był niedorzeczny. Bo kto miałby to robić i dlaczego zabrałby się do pomocy tak późno, kiedy sytuacja wydawała się beznadziejna? Tylko głęboka frustracja mogła doprowadzić Kasparowa do bezsensownych podejrzeń. Trzeba też dodać, że nie były to czasy, w których – jak dzisiaj – podpowiadać może każdy, kto ma pod ręką tablet czy komórkę.
Podrażniona ambicja i wzorowa technika
Po chwili Kasparow się uspokoił, na szachownicy doszło do masowych wymian i gra przeszła do końcówki. Choć białe nadal miały śladową przewagę, byłem przekonany, że – przy prawidłowej grze obu stron – partia mogłaby się zakończyć remisem.
Nastąpił jednak kolejny zwrot. W międzyczasie mistrz świata rozprowadził większość pozostałych graczy, więc miał dużo czasu na zajęcie się pojedynkiem, który najbardziej go irytował. Widać było, że Magda nadepnęła mu na ambicję i będzie gryzł dechę, żeby tylko ją pokonać. Koniec końców zadanie wykonał wzorowo. We wcześniejszych fazach partii 16-latka wykręcała się uporem i pomysłowością, ale w końcówce nie miała szans. Technika mistrza świata zatriumfowała.
To było przy moim stoliku?
Tak to zdarzenie zapamiętałem. Rzecz jasna, przed napisaniem tego artykułu, podzieliłem się wrażeniami z jego bohaterką, czyli Magdaleną Kludacz. Pierwsza reakcja, a więc wiadomość na Messengerze, była zaskakująca: „W ogóle nie pamiętam tej sytuacji. Jesteś pewien, że to było przy moim stoliku? Ja pamiętam, że schrzaniłam debiut i dosyć wcześnie pojawiły się problemy. Może byłam tak skupiona na ich rozwiązywaniu, że nie zwróciłam na tę furię uwagi?”
No więc odpowiadam. Tak! Jestem pewien, że to było przy Twoim stoliku i pamiętam przebieg zdarzeń tak, jakby to było wczoraj.
Potem ucięliśmy sobie rozmowę telefoniczną, w której Magda twierdziła, że w żadnym momencie partii, nawet w końcówce, nie widziała szans na ratunek… Jednakże, kiedy przyjrzymy się jej pozycji uwiecznionej na zdjęciu – a jest to pozycja, jaka stanęła dobrych kilka ruchów po wybuchu Kasparowa – nic nie wskazuje na to, by czarne zmierzały do porażki. Na owej fotce widok szachownicy jest częściowo zasłonięty przez rękę mistrza świata oraz zgiętą, stojącą kartkę, zawierającą informację o nazwisku któregoś z graczy – prawdopodobnie tym graczem byłem ja.
Wydaje się jednak, że ta wizytówka nie zasłania żadnej figury ani pionka. Wobec tego mamy do czynienia z końcówką wieżową na równym materiale, gdzie jedynym atutem białych jest aktywny król. Bez wątpienia mistrz świata miał nadal lekką przewagę, ale komputer ocenia to jednoznacznie: czarne powinny zremisować bez najmniejszych trudności (ocena „=0,00”). Zresztą, do takiej oceny nie trzeba komputera.
G. Kasparow – M. Kludacz
ruch czarnych, pozycja odtworzona ze zdjęcia
Być może jeszcze raz zadziałała magia wielkiego szachisty, który – samą swoją obecnością – przekonywał przeciwników, że stoją na przegranej? Tak czy inaczej, wszystkie historie, jakie powyżej zebrałem, mogą być podsumowane podróbką starego kawału:
Dzwoni słuchaczka do Radia Erewań i pyta:
– Czy to prawda, że Garri Kasparow miał wybuchy niekontrolowanej furii?
– Tak, proszę pani. Ale nie za to go cenimy!
niezłe 🙂
ja dodam od siebie, że kiedyś atak furii u jednego z naszych medalistów ME Juniorów zakonczył się daniem w twarz sędziemu